Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

WSPOMNIENIA: O Wołyniu nie wolno Polakom zapomnieć! Fragment rękopisu (1939-43) pióra śp. Janiny Rolle z/d Frola

Marcin Szyndrowski
Arch. NM
Dzięki uprzejmości śp. Andrzeja Rolle, byłego dyrektora PSSE w Krotoszynie prezentujemy fragment rękopisu wspomnień z okresu wojny 1939-43 pióra śp. matki – Janiny Rolle z/d Frola.

Otrzymałem część rękopisu, który poniżej prezentuję Państwu by dać świadectwo. Śródtytuły w tekście nadałem sam. Reszta to opowieść śp. Janiny Rolle z/d Frola – nauczycielki z Leonówki, absolwentki Pedagogium im. Julliusza Słowackiego przy Liceum Krzemienieckim.

Początek

Wojna 1939 r. zastała mnie na Wołyniu we wsi Rzeczyca, gm. Tuczyn, pow. Równe. W latach 1939-1940 i 1940-1941 pracowałam z mężem (bo w tym czasie wyszłam za mąż) w szkole radzieckiej w tej samej wsi. W 1941 r., gdy Wołyń zajęli Niemcy i stworzyli Ukraińcom Ukrainę, pracowaliśmy w dalszym ciągu w tej samej wsi, gdzie większość uczniów była narodowości ukraińskiej.

W tym samym czasie zaczął wzmagać się antagonizm między Polakami a Ukraińcami na Wołyniu i Małopolsce Wsch. Młodzież ukraińska naszej wsi zaczęła organizować się, nawet w biały dzień musztrowała się na boisku szkolnym pod płaszczykiem przynależności do straży pożarnej.

Obecność w szkole nauczycieli Polaków była im nie na rękę. Widząc często odwiedzających nas rodaków, którzy szukali u nas pociechy i porady w ciężkiej doli, zaczęli Ukraińcy posądzać nas o spiski i napisali podanie do Inspektoriatu o zwolnienie nas z posad nauczycielskich, bo budujemy Polskę. Inspektorem był Czech, więc go to bardzo zaintrygowało. W tym czasie zwolniono prawie wszystkie polskie małżeństwa. Nas jednak wraz z małą garstką Polaków nie zwolniono, tylko przeniesiono na rok szkolny 1942/43 do 2-klasowej szkoły w Leonówce, gdzie była wyłącznie polska ludność. Społeczeństwo Leonówki bardzo się ucieszyła wiedząc, że popracujemy nad ich dziećmi solidnie, nie germanizując, ani nie ukrainizując ich.

Myśmy się też cieszyli wiedząc, że nikt nas nie będzie szpiegował, ani nikt nam ze sobą w szkole po polsku nie zabroni mówić. W tym czasie we wszystkich szkołach na Wołyniu, bez względu na narodowość uczniów, obowiązywał język ukraiński. Dzieci polskie musiały modlić się, mówić, czytać, pisać i śpiewać po ukraińsku. My „dla oka” nauczyliśmy modlitwy przed i po nauce po ukraińsku i kilka wierszy, żeby w razie przyjazdu władz dzieci mogły się tym „popisać”, jednak lekcje zawsze były prowadzone wyłącznie po polsku i dzieci modliły się tylko po polsku.

W Leonówce wojna nie zostawiała śladów

Wojna nie zostawiła w Leonówce żadnych śladów. Ludnośc żyła spokojnie uprawiając swą ziemię, oddając dla „świętego spokoju” nakładane na nią kontygenty. Ale jeżeli władze wrogie, niemieckie, dawały spokój, to znów z drugiej strony niepokoiły Leonówkę poczynania Ukraińców, którzy już od 1942 roku zaczęli zbrojne napady na wsie i osiedla polskie, mordując bezbronną ludność polską, wyganiając ją precz z ziemi praojców, paląc domy i zabudowania gospodarskie. Zdarzały się w sąsiedztwie Leonówki sporadyczne wypadki mordów, w samej wsi jednak, nikt nikomu krzywdy nie wyrządził. Ale ludność Leonówki czuwała wiedząc, że jeżeli wszystkich dookoła rodaków gnębią, niszczą i mordują Ukraińcy, to chyba Leonówki nie wyróżnią i nie oszczędzą.

Od marca 1943 roku ludność Leonówki zbierała się na noc w naszej szkole i w większych domach. Kobiety i dzieci układały się, gdzie mogły do snu, mężczyźni zaś szli na wartę. Chodzili po dwóch, uzbrojeni w widły lub siekiery sądząc, że w razie napadu chodź jednego napastnika zgładzą. Nieraz w nocy warta usłyszała turkot jadących wozów od strony lasu, który czarną ścianą rozciągał się na północ od Leonówki w odległości 6 km. Wtedy w Leonówce był alarm. Kobiety chwytały na ręce swe dzieci, ktoś z rodziny zaś brał węzełek z najdroższymi rzeczami i pamiątkami. Chaty pustoszały. Ludność chyłkiem, między zbożami przekradała się w krzaki i bagna nad rzeczką, która płynęła równolegle do wsi, z południowej strony. Wozy przejechały.

My wracaliśmy znów do domów zziębnięci, dzwoniąc zębami z zimna i ze zdenerwowania, ale nikt już nie mógł zasnąć, chyba tylko dzieci. O wschodzie słońca ludzie brali się do prac w gospodarstwie, żeby po przepracowanym dniu znów iść na noc gromadą i męczyć się. Wiosną i latem, gdy było cieplej, sypialiśmy w krzakach, stogach lub w stodołach, wtedy wszyscy czuwaliśmy.

Leonówka w ogniu

Żniwa w tym roku zapowiadały się piękne. Kłosy zbóż były olbrzymie, pełne i ciężkie, słoma wysoka. Gospodynie wiązały snopki w objętości o połowę mniejszej niż zwykle, a jeszcze były tak ciężkie, że z trudnością można je było dźwigać. Ale nie sądzone było w Leonówce żniwa zakończyć naszym ludziom. Musieli rzucić wszystko i iść na tułaczkę. Przyszedł bowiem kres i na Leonówkę.

Dnia 1 sierpnia 1943 roku o godz. 10 wieczorem rozległy się strzały w pobliżu Leonówki. Świsnęły zapalające kule, skierowane w zabudowania gospodarskie, kryte w większością słomą. W ogniu znalazły śmierć trzy rodziny mieszkające w pierwszych, skrajnych domach. Szumowi i trzaskowi ognia wtórował ryk bydła i wycie psów. Napastnik bez przerwy strzelał z karabinów ręcznych, grały karabiny maszynowe, rwały się granaty.
Ci napastnicy, którzy nie mieli broni palnej, wzięli ze sobą siekiery, kosy „na sztorc” nastawione i widły.
Ludność Leonówki, po pierwszych usłyszanych strzałach, była na nogach.

Matki dźwigały po dwoje dzieci, ojcowie jeżeli zdązyli odwiązywali bydło, ratując je w ten sposób przed spaleniem.
Jak kto się zerwał z posłania, czy to w domu, czy w stodole, czy w stogu, w bieliźnie lub ubraniu, tak uciekał ratując życie. Matki pogubiły dzieci, ojcowie pogubili rodziny, każdy jednak nie zważając na nic uciekał, szukając schronienia przed bandą w rzece, w bagnach, w krzakach. Wieś była okrążona przez Ukraińców ze wszystkich stron. Jednak od strony lasu większa siła Ukraińców podeszła, jeżeli ktoś z szukających ratunku skierował się w tamtą stronę, już więcej nie wrócił. Tam, po urządzonej stypie w Leonówce, poszła banda napastnika, wywożąc zrabowane w Leonówce maszyny rolnicze, meble i uprowadzając bydło.

W całej okolicy już tylko śmiercią wiało...

Niedługo gospodarzyli Ukraińcy w Leonówce, może dwie godziny, musiała ich być jednak ogromna siła, bo zrobili w tym czasie bardzo dużo. Ograbili całą wieś i spalili, granatami rozbili piękną, murowaną, dwuklasową szkołę.
Rankiem już tylko dymy unosiły się nad Leonówką. Śmiercią wiało. Tu położyli swe głowy:
1. Maria Wąsowska – lat 30
– matka czworga dzieci, zginęła śmiercią męczeńską przerżnięta przez brzuch kosą
2. Marian Świerszczyński – lat 11
– sierota pokłuty nożami
3. Zygmunt Misiewicz – lat 15
– oparzony ogniem i pokłuty nożami
4-8. Marcelina Piotrowska – lat 37
– z czworgiem dzieci spalona żywcem w pierwszym domu z brzegu w Leonówce
9-13. Anna Paśniewska – lat 35
– z czworgiem dzieci zamordowana i spalona przez napastników
14-19. Jan Bagiński – lat 38
– inwalida z pięciorgiem dzieci, zamordowani i spaleni
20. Grzegorz Urbanowicz – lat 49
– zastrzelony
21. Bogdan Urbanowicz – lat 20
– zastrzelony
22. Grześ Rudnicki – 2 latka
– zastrzelony
23. Romualda Urbanowicz – lat 13
– zmarła z ran
24. Jan Kamiński – lat 53
– zabity

Nikt ich nie pogrzebał. Zostali właśnie tam wśród pól i łąk, tak bardzo ukochanej ziemi rodzinnej. Cześć ich pamięci!!!
Reszta ludności Leonówki wyjechała na roboty do Niemiec, skazując się na męczarnie, biedę, głód i chłód. Nie mieli oni jednak innego wyjścia, nie mieli gdzie i do kogo wracać, goli i bosi.
Tyle o Leonówce.

My ocaleliśmy...

My z mężem szczęśliwie uniknęliśmy śmierci unosząc ze sobą jedynie teczkę z dokumentami, resztę swojego dobytku zostawiając pod gruzami szkoły.

Uratowanie swego życia uważamy za cud. Kiedy minęliśmy granicę naszej wsi, sądziliśmy, że już spokojnie możemy dążyć na południe od Leonówki. Szliśmy miedzami, omijając domy ukraińskie, kierując się raczej w pobliże domów polskich.

W pewnym momencie, kiedy byliśmy w odległości 150-200 m od domu Polaka Zabłockiego, ptak niespodziewanie uderzył męża w piersi. Idący z nami gospodarz stwierdził, że to zły znak i radził ukryć się wśród łubinu rosnącego tuż obok nas.

Nie zdążyliśmy się nawet w nim ukryć, gdy w zabudowaniach, na które kierowaliśmy się, rozległy się strzały, brzęk tłuczonego szkła, jęk mordowanych.

Ukraińcy tam też przyszli dokonując egzekucji, paląc na koniec zabudowania. My leżeliśmy w łubinie, dokoła nas w pobliżu zniszczyli Ukraińcy pięć gospodarstw polskich, mordując ludność i paląc zabudowania. Kulki świstały nam nad głowami. Z jednego piekła wpadliśmy w drugie, ale z tego wyszliśmy szczęśliwie.

Rankiem następnego dnia wyjechaliśmy do Równego. We wrześniu udało się nam nielegalnie wyjechać z Równego do Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie.

Tu 21 listopada przyszedł na świat nasz synuś Andrzejek, który mimo strasznych przerzyć matki jest zdrów i normalny.

Bogu niech będą dzięki za to.

Nie wolno nam zapominać o Wołyniu

Historia śp. Janiny Rolle to jedno z wielu świadectw o rzezi wołyńskiej, która zebrała wśród Polaków okrutne żniwo. W latach 1939-1946 śmierć poniosło tam ok. 130 tysięcy osób.

Na temat Wołynia powstało wiele opracowań historycznych i wiele książek. Zainteresowanych tematyką mogę odnieść m.in. do portalu internetowego wolyn.org bądź też książek Stanisława Srokowskiego czy też czasopism typu „Na Rubieżach”. Historia ta wciąż odkrywana jest na nowo. Wciąż dochodzą kolejne ustne relacje świadków tamtych wydarzeń. Wciąż pojawiają się kolejne miejscowości, a wraz z nimi kolejne imiona i nazwiska.

Dziś Wołyń na nowo stał się tematem żywo komentowanym przez obie strony: polską i ukraińską. Dużo mówi się o konieczności przebaczenia za te zbrodnie w imię pokojowego współistnienia narodów europejskich. Nie jest to łatwe i z pewnością trudne. Zarówno jednak i Ukraińców i Polaków stać na taki gest. Ja osobiście czekam na tę chwilę bardzo mocno.

Jedyną drogą jest przebaczenie

Największy Polak wszechczasów papież Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Bazylice Świętego Piotra 12 marca 2000 r. nauczał, że „jedyną drogą do pokoju jest przebaczenie chrześcijańskie, że przyjęcie i ofiarowanie przebaczenia umożliwia nadanie nowej jakości relacjom między ludźmi, przerywa spiralę nienawiści i zemsty, że dla wszystkich, którzy pragną pokojowego współistnienia ludzi i narodów nie ma innej drogi aniżeli przebaczenie przyjęte i darowane”.

Ale jednocześnie nasz drogi Papież nauczał, że „chrześcijańskie przebaczenie nie oznacza tolerancji dla zbrodni i zła ani też nie ma zapomnienia o złu ani też – co byłoby jeszcze gorsze – z zaprzeczeniem zła”.
Ludzie winni popełnienia zła, popełnienia zbrodni powinni uznać swoją winę i na drodze prawdy historycznej o dramatycznych, bolesnych dla narodu polskiego wydarzeniach prosić o wybaczenie zła.

Ważne by ta historia nigdy się już nie powtórzyła

13 lat później, w 2013 roku, w Castel Gandolfo pod Rzymem papież Franciszek mówił: „łączę się w modlitwie z duchowieństwem i wiernymi Kościoła na Ukrainie, zgromadzonymi w katedrze w Łucku na mszy za dusze ofiar w 70. rocznicę rzezi woły-ńskiej”. – Czyny te, podyktowane nacjonalistyczną ideologią w tragicznym kontekście II wojny światowej, spowodowały dziesiątki tysięcy ofiar i zraniły braterstwo dwóch narodów, polskiego i ukraińskiego – mówił Franciszek. – Bożej miłości zawierzam dusze ofiar, a dla ich narodów proszę o łaskę głębokiego pojednania i pogodnej przyszłości w nadziei i szczerej współpracy dla wspólnego budowania Królestwa Bożego – podkreślał.
Od tego czasu most pojednania jest budowany, ale też niepotrzebnie niszczony poprzez działania różnych ugrupowań, które tak naprawdę właśnie z pobudek czysto nacjonalistycznych naddają prawdzie wymiar kłamliwy i zniekształcający cały obraz.

W jednym z wywiadów na portalu internetowym nawolyniu.pl w rozmowie ze wspomnianym Stanisławem Srokowski, którego miałem okazję poznać osobiście, jako nauczyciel języka polskiego w jednej z milickich szkół, dowiadujemy się, że „największe rzezie miały miejsce na Wołyniu. 11 lipca 1943 podpalono i wymordowano ludność w 167 miejscowościach. Akcja została przeprowadzona z absolutną dokładnością”.

Polacy jak mówi Srokowski nie byli zupełnie przygotowani na tego typu wydarzenia. Bowiem na kresach do momentu wojny wszyscy żyli ze sobą w ścisłej symbiozie – mieszance wielokulturowości, która uzupełniała się nawzajem i wypełniała. Nikogo nie dziwiły małżeństwa polsko-ukraińskie i na odwrót. Tak po prostu było do czasu wojny. „To było wielkie trzęsienie ziemi w dziejach Polski i tamtej Europy. Najpierw wydawało się, że to jednorazowa zbrodnia i więcej się nie powtórzy. Ale było coraz gorzej. Mordy stawały się coraz okrutniejsze, coraz bardziej wyrafinowane. Płonęły kolejne wsie, palono żywcem tysiące Polaków. Groza wydarzeń uświadamiała skalę okrucieństwa, męczeńską śmierć, którą trudno do dzisiaj zapomnieć” – mówi Srokowski.

Odpowiedzialność

Do dziś niestety na Ukrainie wiele osób twierdzi, że żadnych mordów nie było. Unika się zbiorowej odpowiedzialności za czyny. Wielu zbrodniarzom stawia się po dziś dzień pomniki, co niestety nie sprzyja pojednaniu. Wręcz przeciwnie stwarza się poczucie pewnego rodzaju muru, który wzrasta za każdym razem gdy ktoś ośmiela się mówić prawdę o tamtym okresie.

Ludzkie historie, zapisane misternie po latach relacje ocalałych są jednak jasnym przesłaniem dla obu narodów, że prawda przerosła ich samych. Mordy szły bowiem w dwie strony. Ukraińcy mordowali ludność polską, ci co przeżyli brali odwet na Ukraińcach. Nie było inaczej. To doskonale rozumie m.in. i Srokowski i reżyser filmu „Wołyń”. Od lat pojawia się to samo pytanie. Dlaczego nikt nie czuje się za to, co się stało odpowiedzialny?

„To głęboki kryzys współczesnego świata. Spustoszenie duchowe i moralne. Nie ma odpowiedzialnych, nie było zbrodni. Tylko skąd tylu ludzi do dzisiaj wciąż płacze? Politycy i dworacy potrafią zamazywać rzeczywistość. Nikt nigdy nie postawił morderców przed polskim trybunałem. A Banderze i jego wspólnikom stawia się dziś pomniki, ich imionami nazywa się największe place we Lwowie. I na ich przykładzie uczy się ukraińską młodzież patriotyzmu. Że świat się jeszcze nie zawalił?! Absolutna atrofia wartości. Ale jakże miałby się zawalić, skoro Europa milczy. Bo nikt zbrodniarzy nie ściga. Oni dumnie noszą na Ukrainie ordery. A Polacy jakoś nie usłyszeli dotąd od żadnego ukraińskiego prezydenta słowa: przepraszam. Nadal próbuje się tę tragiczną historię zepchnąć w niebyt. I karmi się narody fałszem i frazesami. Co się stało z prawdą historyczną ? I czy cała Polska nie jest coś Kresom winna? Ich duchowej spuściźnie? Choćby ostateczne wyjaśnienie prawdy. Całej prawdy” – mówił we wspomnianym wywiadzie dla portalu Stanisław Srokowski.

Co czeka nas dalej?

Przywołane wspomnienie śp. Janiny Rolle na kanwie głośnego filmu Smarzowskiego jest kolejnym świadectwem dla współczesnych, którzy nie powinni zaprzepaścić szansy wspólnego pojednania. Jeśli do kogoś nie trafia literatura, być może obraz będzie bardziej wymowny.

Już dziś wiadomo, że o pojednanie nie będzie łatwo. Na Ukrainie filmu raczej nikt legalnie nie zobaczy, a nawet gdyby to osobiście wątpię by coś wniósł do nagłych zmian w mentalności tego narodu.

Warto przypomnieć, że przed 73. rocznicą zbrodni grupa kilkunastu ukraińskich osobistości wystosowała list do Polaków. Podpisali się pod nim m.in. Leonid Krawczuk i Wiktor Juszczenko (byli prezydenci), Filaret (patriarcha kijowski i Wszechrusi-Ukrainy), Światosław Szewczuk (najwyższy arcybiskup Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego), Wiaczesław Briuchowecki (honorowy rektor Narodowego Uniwersytetu „Akademia Kijowsko-Mohylańska”), Dmytro Pawłyczko (poeta), Ihor Juchnowski (pierwszy prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej). W ich przesłaniu czytamy, że „epizodem szczególnie bolesnym i dla Ukrainy, i dla Polski pozostaje tragedia Wołynia i polsko-ukraińskiego konfliktu z lat II wojny światowej, w wyniku którego zginęły tysiące niewinnych braci i sióstr”. – Zabijanie niewinnych ludzi nie ma usprawiedliwienia. Prosimy o wybaczenie za popełnione zbrodnie i krzywdy. Prosimy o wybaczenie i tak samo przebaczamy zbrodnie i krzywdy uczynione nam ­– podkreślili w liście.
Na list Ukraińców odpowiedziało ponad dwustu parlamentarzystów PiS, którzy „z głębokim szacunkiem” przyjęli treść listu nie godząc się jednocześnie na ideologię i działania, które dopuszczają, w imię nawet najwyższych celów mordowanie niewinnej ludności cywilnej, w tym kobiet i dzieci.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski podszedł do listu bardzo krytycznie. – Krawczuk nic nie zrobił dla pojednania, a Juszczenko wykopał rowy między Ukraińcami a Polakami, bo ogłosił bohaterami narodowymi kata Wołynia Romana Szuchewycza i Stepana Banderę (...) Biskupi i księża greckokatoliccy poświęcają pomniki UPA – mówił w jednym z wywiadów dla Wirtualnej Polski ks. Isakowicz-Zalewski.

Do pojednania w tej kwestii jeszcze długa droga. Film „Wołyń” z pewnością tego nie uczyni. Powstał jednak po to by wstrząsnąć ludźmi i ich sumieniami. To z pewnością się udało i być może stanie się pomostem łączącym oba narody.

*****
POLECAMY RÓWNIEŻ:

Epidemia koronawirusa – raport minuta po minucie o najnowszych informacjach dotyczących wirusa w Polsce i na świecie

Koronawirus w Polsce i na świecie. W piątek 23 242 nowe zaka...

KORONAWIRUS: Wszystko zaczęło się od jednej osoby. Co nas cz...

Krotoszyn opustoszał. Ludzie wzięli sobie do serc komunikaty...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krotoszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto