Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Recepty na miłość? Bielizna, wypady w góry i dużo luzu...

Małgorzata Krupa
Sara i Piotr Półrolniczakowie
Sara i Piotr Półrolniczakowie Archiwum
Sara i Piotr pierwsze wspólne walentynki spędzili w górach. Irena i Aleksander walentynek nie obchodzili nigdy, choć ich uczucie przetrwało wiatry wiejące od 50 lat. O swojej miłości i wspólnych przeżyciach opowiadają nam dwie pary: bardzo młoda i bardzo doświadczona.

Prorocze słowa teściowej

Dla Sary i Piotra Półrolniczaków najbliższe święto zakochanych będzie dopiero drugim wspólnym. Mimo krótkiego stażu młode małżeństwo stanowi dobrze zgrany duet.
- Ty była miłość od pierwszego wejrzenia - uśmiecha się na myśl o pierwszym spotkaniu Sara. - Oczywiście z inicjatywą spędzenia paru chwil we dwoje wystąpił Piotrek. Zanim jednak młodzieniec zdecydował się na ten krok, co rusz bywał w sklepie należącym do matki Sary, w którym dziewczyna pracuje. - Odwiedzał nas pod pretekstem zakupu bielizny dla siebie bądź braci - śmieje się kobieta. - Ale ja od razu wiedziałam co się święci.
Sara wspomina o jeszcze jednym ciekawym fakcie. - Było to jakiś rok przed tym, jak zobaczyłam Piotrka po raz pierwszy - mówi. - Wówczas mama powiedziała mi, że znalazła dla mnie męża. Chodziło oczywiście o niego…

Po kilku wspólnych miesiącach mężczyzna poszedł na całość. - Nie było nad czym się zastanawiać - wyznaje Piotr. - Wiedziałem, że z Sarą chcę spędzić życie i poprosiłem ją o rękę. Kobieta zgodziła się bez wahania, zaznaczając iż, na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy nie widziała Piotra ledwie przez kilka dni. - Jak dobrze liczę, nazbierało się ich dwanaście - zauważa żona.

Półrolniczakowie są małżeństwem od listopada ubiegłego roku. Co zmienił w ich życiu ślub? - Bardzo wiele - odpowiada niedawna panna młoda. - Choć mamy bardzo krótki staż, mogę powiedzieć, że wspólne życie jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło, a nasza miłość staje się coraz dojrzalsza. - Myślę, że uczucie, jakim się darzymy nasila się z każdym kolejnym tygodniem - wtóruje Piotr.
Przekomarzając się kobieta dodaje. - Jest jeszcze jeden aspekt. Od kiedy razem mieszkamy, błyskawicznie rośnie sterta ubrań i skarpet, jakie Piotrek rzuca w kąt. - Ale chyba narzekać nie możesz? - kontruje pan domu. - Wiesz, że nie trafiłabym na nikogo lepszego - puszcza "oczko" Sara.
Oboje z nostalgią wspominają pierwsze wspólne walentynki. - Zabrał mnie na romantyczny wypad w góry - kontynuuje Sara. - Było cudownie. Teraz przed Piotrem niełatwe zadanie.
Trudno będzie przebić poprzedni dzień zakochanych. - Dobrze, że został poruszony ten temat. Teraz Piotrek nie ma wyjścia i znów będzie musiał się wykazać - śmieje się Sara.

Taka powinna być miłość

Zupełnie inne doświadczenia życiowe mają za sobą Irena i Aleksander Łopaczykowie. Inne, bo małżeństwem są już od… 57 lat.
- Dawnej walentynek się nie obchodziło. Nawet urodzin i imienin tak się nie świętowało jak teraz. Pary świętowały jedynie swoje wspólne okrągłe jubileusze. Zapraszało się rodzinę, znajomych na małe przyjęcie i to wszystko - opowiadają. - Większość osób z naszego pokolenia nie lubi wylewnie okazywać miłości, teraz młodzież zachowuje się zupełnie inaczej.
Poznali się na zabawie. Jak kolega z koleżanką. On wysoki, szczupły, z jasną czupryną, ona zgrabna, ładna, ciemnowłosa. Nie trzeba było wiele, by…
- Byliśmy zdecydowani na dalszą znajomość, na chodzenie ze sobą, warunki rodzinne przyspieszyły jednak pewne decyzje - opowiada Irena.
- Pojechałem poznać swoich teściów, a trafiłam prawie na pogrzeb - mówi Aleksander.

To był trudny okres dla dwojga młodych ludzi. Zmarła matka Ireny, nie wszyscy polubili nową partnerkę ojca. Irena i Aleksander zdecydowali się na ślub, aby rozpocząć własne życie.
- Mając osiemnaście lat nie byłam przygotowana na tak wiele obowiązków, nagle musiałam wydorośleć. Wszystko było na mojej głowie, dom, praca, a potem dzieci, żłobek, przedszkole. - Nie mieliśmy właściwie takiego czasu na te młodzieńcze podchody i zabawy.
- I może dobrze. Gdybyś tak dalej chodził z kolegami, to nie wiadomo, jakbyś skończył - śmieje się pani Irka. Dzisiaj o pewnych sprawach mówią ze spokojem. Ale wtedy, przed laty serca rozdarł im największy ból - stracili dziecko. - Starszym synem zajmowała się teściowa, bo w żłobku ciągle był chory. Po dwóch latach do żłobka posłaliśmy młodszego syna. Też zaczął chorować. Jednego razu lekarz nie rozpoznał choroby i dziecko zmarło - mówi kobieta. Jej mąż pokazuje małe, czarno-białe zdjęcia szczęśliwej, czteroosobowej rodziny.

Przez wiele lat nie zdecydowali się na kolejnego potomka. W końcu znajomi zaczęli ich uświadamiać, że ich pierworodny niebawem opuści rodzinne gniazdo i mogą zostać sami.
- Rozwiązaniem miało być kolejne dziecko. Mówili nam też, że ciąża korzystnie wpłynie na żonę również pod względem zdrowotnym. Ale myśli pani, że to tak łatwo było? - śmieje się Aleksander.

- A jak syn przyszedł prosić na wesele, ciężko było się przyznać, że termin nie bardzo nam odpowiada. Bo weselna matka jest w ciąży.
- Potem lekarze mówili, że przypomniało mi się o dzieciach na stare lata… Później w szpitalu osiemnastki rodziły przez cesarskie cięcie, a ja, 42-latka, urodziłam siłami natury - z dumą opowiada Irena. - Teraz mam, co chciałam. Córka jest już dorosła i charakterek ma zupełnie po ojcu.
W różnicy charakterów Łopaczykowie upatrują siłę swojego związku.
- Mąż jest wybuchowy, a ja bardziej ustępliwa. Trzeba mu pozwolić się wygadać, wyhuczeć, samej przygryźć języka, a powiedzieć swoje dopiero, jak się sytuacja uspokoi - radzi kobieta.

- Jakby obydwie osoby miały taki sam charakter, to ciągle byłyby w domu kłótnie - uważa mężczyzna. - Chociaż… żona i tak dawała mi trochę za dużo luzu. Pozwalała mi na to, więc zacząłem udzielać się społecznie i w domu bywałem rzadko.
- Mąż miał lekką rękę do wydawania pieniędzy, a ja musiałam martwić się, by na wszystko starczyło.
- Pieniądze są przecież po to, by je wydawać. Przynajmniej mieliśmy coś z życia. Inni mają pieniądze i siedzą cały czas w domu. A my mieliśmy udane życie. Było ciężko, ale nie rezygnowaliśmy z przyjemności. Chodziliśmy na zabawy, spotykaliśmy się z przyjaciółmi. To wyglądało tak, że pakowało się dzieciaki do torby i spotykało w jednym mieszkaniu. Dzieci się bawiły, a myśmy grali w karty.
- Z sąsiadami żyliśmy jak jedna wielka rodzina. My prowadząc sklep, wracaliśmy do domu często po dziewiętnastej. I nigdy nie musieliśmy się martwić, że dziecko samo w domu, że nie ma co zjeść.

- Jak zaczęliśmy dorabiać się pewnych sprzętów, to jedna rodzina miała lodówkę, inni mieli telewizor, jeszcze inni coś innego. Ta lodówka była wtedy wspólna i tylko kolorowymi wstążkami zaznaczaliśmy to, co nasze. A o określonej godzinie wszyscy z własnymi stołkami przychodzili oglądać jakiś program w telewizji.
- Miłość w tym wszystkim jest bardzo ważna, ale to nie jest taka miłość, jaką ogląda się w filmach - mówi Aleksander. - To pierwsze uczucie, taki poryw i zafascynowanie mija, a zostaje coś ważniejszego: przyjaźń, szacunek, świadomość, że wszystkie problemy dźwiga się razem i radości też są wspólne. Dzisiaj młodzi często zbyt pochopnie podejmują decyzję o wspólnym życiu i równie szybko decydują się na rozstanie. Nie potrafią rozwiązywać problemów, a cierpią na tym jak zwykle dzieci.
- Żadne małżeństwo nie jest idealne, ale trzeba umieć i chcieć się dogadać. I na tym to wszystko polega. Taka powinna być idealna miłość.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krotoszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto