Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lek. Maciej R. Hoffmann: „Nie tylko nie umiemy tego leczyć, ale nawet powiedzieć, jak długo te zaburzenia potrwają"

Łukasz Cichy
Łukasz Cichy
Prezentujemy rozmowę z lekarzem rodzinnym Maciejem R. Hoffmannem, który podzielił się z nami obawami i poglądami nt. koronawirusa i trzeciej fali zakażeń, która ruszyła.

Notujemy wzrost zachorowań na koronawirusa w Polsce i w powiecie krotoszyńskim. Dziennie notujemy od 50 do 110 zakażeń w powiecie, nadal jednak powiększa się grupa sceptyków, którzy uważają, że to plandemia, a nie pandemia. Tym bardziej, że od poprzednich fal ludzie nie podchodzą do koronawirusa ze strachem. Jak uważasz, czy należy się go bać?
Odpowiem przykładami z życia – tu, z Krotoszyna, z naszej przychodni, niewielkiej przecież. Przykład pierwszy, dla nas szczególnie bolesny: śmierć naszego lekarza. Mógłby żyć, gdy rząd nie podjął w styczniu skandalicznej decyzji o zawieszenie szczepienia grupy „zero”. Kiedy nasz kolega znacznie później pobrał wreszcie pierwszą dawkę szczepienia, to już nie zdążył wytworzyć u siebie odporności: parę dni po tym wystąpiły objawy Covid-19. Najpierw łagodne; ale już po kilku dobach w ciężkiej niewydolności oddechowej musiał być przewieziony do poznańskiego szpitala na Szwajcarskiej. Był otoczony pełną, specjalistyczną opieką , a mimo tego już Go nie ma pomiędzy nami… Przykład drugi: mojej aktywnej zawodowo pacjentki, młodszej ode mnie, też hospitalizowanej. Około 12:00 wysyłała jeszcze sms-y do rodziny, a po czterech godzinach już nie żyła. Przykład trzeci: nasz nigdy wcześniej nie chorujący pacjent w średnim wieku. Jeszcze kilka dni przed śmiercią normalnie pracował. W nocy wystąpiła duszność, żona wezwała karetkę. W szpitalu zdążono wykonać podstawowe badania, w tym wymaz w kierunku covid-19. Krótko po uzyskaniu dodatniego wyniku pacjent zmarł. Lekarze szpitalni powiedzieli rodzinie, że obraz RTG klatki piersiowej był tak dramatyczny, że tego chorego mógłby uratować jedynie przeszczep płuc. Jeśli te trzy przykłady nadal nie są jednoznaczną odpowiedzią na pytanie, czy należy się obawiać covid-19 to odpowiem jeszcze inaczej. Otóż słyszę argumenty, że przecież na grypę ludzie też od zawsze umierają. Nie wiem, czy to jakiś dziwny przypadek, czy nieubłagana matematyka – ale ja naprawdę nie pamiętam, aby przez ponad 30 lat mojej pracy w zawodzie jakiś mój pacjent zmarł z powodu grypy. Natomiast w ciągu minionego zaledwie jednego roku z powodu covid-19 straciłem już kilku pacjentów oraz kolegę z pracy… Grypa jest groźna, owszem: ale widocznie albo miałem w tym wypadku – jako lekarz – szczęście, albo (i ja przyjmuję tę wersję, jako bardziej racjonalną) wirus SARS-CoV-2 jest po prostu znacznie groźniejszy. Poza tym mamy już leki zwalczające konkretnie wirusa grypy. Natomiast leku przyczynowego na koronawirusa ciągle nie ma.

Przed drugą falą liczba zachorowań łącznych była na poziomie 60 tys. Dziś liczba przekroczyła już grubo 2 mln. Ludzie przewidują kolejne fale, co w sumie zaowocuje tym, że większość z nas zachoruje. Nie lepiej brnąć w odporność zbiorową?
Szwedzi poszli rok temu w tym kierunku, ale już żałują, o czym parę miesięcy temu oficjalnie pisał ich naczelny epidemiolog. Poza tym nie porównujmy Szwecji i Polski – te kraje zasadniczo różnią się pomiędzy sobą: i obszarem, i ilością mieszkańców, i lokalizacją w Europie, i gęstością zaludnienia w przeliczeniu na 1 km2 … Dla mnie - jako lekarza, ale i jako człowieka – podstawowa jest jedna sprawa: otóż postawienie w tej chwili na odporność stadną oznaczałoby świadomie narażenie części obywateli na śmierć. Mam na myśli na przykład: seniorów, ludzi chorujących przewlekle czy pacjentów agresywnie leczonych onkologicznie. Uważam, że w tej chwili zdanie się na odporność zbiorową pachniałoby wręcz nazizmem: co tam, niech dla dobra społeczeństwa ci słabsi umierają… Postawienie na odporność stadną byłoby dla mnie dopuszczalnie tylko wtedy, gdyby wcześniej wszyscy ci szczególnie zagrożeni obywatele otrzymali pełne szczepienie.

Trzecia fala ruszyła w momencie rozpoczęcia szczepień. Jak to jest, że skoro ludzie się szczepią, nadal jest wzrost zakażeń? Może szczepionki są nieskuteczne i nie warto w to brnąć?
Nie. Teraz, w trzeciej fali, mamy więcej zachorowań z innych powodów. Po pierwsze – rok temu startowaliśmy z poziomu „zero” – czyli od pojedynczych zarażonych pacjentów (teoretycznie nawet od tylko jednego pacjenta, który przyjechał z Niemiec; ale de facto była to zapewne większa - choć nadal niewielka – liczba pierwszych, ale niewykrytych, zakażonych). Po drugie – wtedy zamknięto granice i wstrzymano połączenia lotnicze. Teraz tego nie uczyniono. I pomimo, że w grudniu już było wiadomo o brytyjskim wariancie korona wirusa, pozwolono przylecieć przed świętami Bożego Narodzenia kilkudziesięciu dodatkowym samolotom z Wielkiej Brytanii. Nie wiemy, ilu tych przyjezdnych było bezobjawowymi, „siejącymi” nosicielami, ale owe setki czy tysiące ludzi przecież rozjechały się z lotnisk na cały kraj… Obowiązkowa kwarantanna czy przymusowe wymazy dla tych przybywających na pewno nie byłyby przyjęte z entuzjazmem, ale umówmy się: albo walczymy z pandemią, albo kokietujemy elektorat. Po trzecie – obecna, brytyjska mutacja wirusa SARS-CoV-2 jest znacznie bardziej zakaźna, a w dodatku skutecznie atakuje także pacjentów młodszych. Po czwarte – rok temu przestrzeganie zaleceń było zdecydowanie szersze i lepsze. Polacy się po prostu bali. Stosowali się poza tym do hasła „zostań w domu”, nawet propagowali je w Internecie. Dziś natomiast, w pierwszym dniu nowych restrykcji, byłem w jednym z marketów. Nie było ani żadnej kolejki pod wejściem, ani kasjerki liczącej klientów – jak przed rokiem. W markecie sporo osób, ale zaledwie co drugi klient miał prawidłowo założoną maseczkę; reszta zasłania tylko usta, czyli potencjalnie nadal rozsiewa wirusy przez nos. Co gorsza – dotyczyło to również kasjerek! Żaden klient nie miał rękawiczek. I oczywiście przy wychodzeniu nikt nawet nie spojrzał na butelkę ze środkiem do dezynfekcji rąk… Natomiast co do opowieści, że covid-19 rozprzestrzenia się przez niską przydatność szczepień - to bzdura. Skuteczność szczepionek mRNA (czyli Pfizera i Moderny) wynosi 94-95%; skuteczność szczepionki firmy Astra Zeneca – 76%. W praktyce oznacza to, że kiedyś ze stu Polaków, którzy mieli kontakt z kimś rozsiewającym koronawirusa, mogli zachorować wszyscy. Dziś, jeśli te 100 osób będzie już po szczepieniach Pfizerem czy Moderną, to po kontakcie z jakąś osobą rozsiewającą wirusa zachorować może zaledwie piątka-szóstka z nich.

Obostrzenia znowu nabierają na sile. Ostatnio pojawiają się głosy wprowadzenia godziny policyjnej, co już ma miejsce w Niemczech i miało miejsce w Holandii. Inni chcą odblokowania całkowitego gospodarki (restauracji, barów itd.). Jaki jest Twój pogląd?
Wprowadzenie godziny policyjnej bez wcześniejszego wprowadzenia stanu nadzwyczajnego stanowiłoby po prostu pogwałcenie Konstytucji RP, a konkretnie jej art. 52. Nie byłby to co prawda jedyny przypadek łamania konstytucji przez tę władzę, ale rodzi się pytanie: czy faktycznie ograniczanie poruszania się obywateli wieczorem i nocą jest w praktyce aż tak przydatnym narzędziem walki z epidemią, aby posunąć się aż do łamania konstytucji?
Natomiast powszechne ograniczenie kontaktów międzyludzkich i zapobieganie tworzeniu się dużych skupisk ludzkich to już niewątpliwie jeden z kluczowych elementów tej walki. To jest pewnik, wynikający z nauki zwanej epidemiologią, stąd nie podlega dyskusji. Dlatego osobiście jestem przeciwnikiem całkowitego odblokowania gospodarki już teraz. Natomiast to, jak w praktyce czyni to władza, zdumiewa mnie po prostu i irytuje – bo jest pozbawione nie tylko racjonalnych podstaw (w tym prawnych), ale i zwykłej logiki. Pierwsze przykłady z brzegu: zamykane są duże placówki handlowe, restauracje, teatry i kina, w których to instytucjach bez problemu można byłoby przecież wyegzekwować dowolne ograniczenia epidemiczne. Ale jednocześnie wciąż otwarte są kościoły, choć jest tajemnicą poliszynela, że w wielu z nich zalecane ograniczenia pozostają czystą fikcją. Zabrania się organizowania tzw. jarmarków świątecznych, ale nadal otwarte są targowiska miejskie. Zamykane są małe zakłady fryzjerskie i kosmetyczne, ale jednocześnie czynione są naciski, aby otworzyć wieloosobowe poczekalnie poradni POZ dla pacjentów – chorych przecież – i wycofać się z teleporad. W ścisłym kierownictwie Ministerstwa Zdrowia jest bodajże 4 ekonomistów i tylko 1 lekarz. To widać, niestety. Generalnie niektóre decyzje władz to chyba rozpaczliwe próby robienia czegokolwiek, niekoniecznie sensownie - byleby tylko powiedzieć w mediach: „No przecież działamy!”. Tak wyglądają choćby opowieści o rzekomo doskonałych kolejnych tarczach antykryzysowych, tak też wyglądają czcze przechwałki na temat nadal sprawnie działającego systemu ochrony zdrowia. Chęć realizowania założeń propagandowych naprawdę nie sprzyja działaniu racjonalnemu, a czasem wręcz ośmiesza rządzących. W ten weekend usłyszałem na przykład, jak na konferencji prasowej minister zdrowia opowiadał, że w Polsce działają konsultanci medyczni, którzy dzwonią do chorych na covid-19, udzielając im potrzebnych informacji i służąc poradą. Zdumiało mnie to, bo choć przez miniony rok w naszej przychodni wykryliśmy i zgłosiliśmy około 200 przypadków covid-19, to żaden z tych pacjentów nawet nie wspomniał potem o choćby jednej rozmowie z jakimś konsultantem…

Ludzie gubią się w przepisach. Najpierw trzeba było zakrywać nos i usta czymkolwiek (przyłbicami, chustami, itd.), dziś trzeba to robić maseczką. Ludzie dziwią się temu i nasuwa się pytanie. Czy maseczka też nas chroni przed chorobą, czy tylko przed mandatem?
Maseczka nie ma chronić nas samych przed otoczeniem, choć większość ludzi tak myśli. Jest dokładnie odwrotnie: maseczka ma chronić nasze otoczenie przed nami. Argumentacja „nie chcę nosić maseczki, bo ja się choroby nie boję” jest chybiona. Ty się nie boisz, OK – ale inni boją się ciebie. Wirus sam nie umie fruwać, chodzić czy pływać. Przenosi się podczas bliskiego kontaktu pomiędzy ludźmi – jest biernie przenoszony w mikroskopijnym aerozolu, emitowanym przez usta i nos podczas kichania, kaszlu, a nawet głośnej mowy lub śpiewu. Dlatego niezrozumiała była dla mnie wcześniejsza zgoda na zastępowanie maseczki dowolnym szalikiem, chustką czy tzw. kominem z grubej wełny. Wydanie takich zaleceń to było tworzenie pozorów, takie - wspomniane przed chwilą - pseudodziałanie władzy. Ktoś, kto kichnął czy zakaszlał mając na twarzy na przykład jedwabną chustkę z cieniutkiej tkaniny, powodował transmisję wirusów do otoczenia niemal w takim samym stopniu, jak wtedy, gdyby na twarzy żadnej ochrony nie miał. Może warto podkreślić tu pewną sprawę. Słychać głosy domagające się, żeby osoby już zaszczepione zwolnić z noszenia maseczek. Uważam, że to niesłuszne postulaty. Osoba zaszczepiona jest zabezpieczona przed zachorowaniem, owszem - ale nie przed inwazją wirusa. W przypadku takiej inwazji sama nie zachoruje, ale może tego wirusa przenosić i zarażać nim innych, jeszcze nie zaszczepionych ludzi ze swego otoczenia. Dlatego powinna nadal nosić porządną, często wymienianą maseczkę.

Niedawno powstał oddział covidowy w Krotoszynie. 50 łóżek zostało w dwa dni zapełnionych i wojewoda nakazał zwiększenie ich do 87. Patrząc z doświadczenia, z jakimi najgroźniejszymi przypadkami u pacjentów się spotkałeś po zakażeniu przez nich koronawirusem?
Zapewne masz na myśli powikłania występujące już po przechorowaniu covid-19. Najczęstszym jest znaczne osłabienie i przewlekłe uczucie zmęczenia. Utrzymuje się długo, wiele tygodni, a nawet miesięcy. Inne powikłania: dwoje moich pacjentów po przechorowaniu covid-19 do dziś pozostaje w nadzorze pulmonologa, bo w tomografii utrzymują się u nich zmiany w tkance płucnej. Nie wiemy, jak rozwiną się dalej, bo po prostu nie mamy jeszcze takiego doświadczenia z covid-19… Jedna z moich pacjentek – dziewczyna zaledwie trzydziestoletnia – pozostaje w tej chwili w specjalistycznym diagnozowaniu kardiologicznym, bo po covid-19 wystąpiły u niej niejasne objawy krążeniowe. Mam też młodą pacjentkę, która po covid-19 stale nosi przy sobie notesik i długopis. Po covid-19 ma bowiem na tyle dokuczliwe zaburzenia tzw. pamięci świeżej, że na przykład zapomina, czy już zakupiła produkty do obiadu na dany dzień. U kilku naszych pacjentów „pocovidowych” utrzymują się zaburzenia węchu, głównie jego osłabienie; przy czym sporadycznie, ale jednak pojawiają się także tzw. halucynacje węchowe: jedna z naszych pacjentek na przykład stale odczuwa zapach benzyny. Co gorsza: nie tylko nie umiemy tego leczyć, ale nawet powiedzieć, jak długo te zaburzenia potrwają.

Jeżeli chodzi o osoby zmarłe, szczególnie tych posiadających choroby współistniejące, koronawirus jest tylko dodatkiem, a zgon spowodowany byłby i tak inną chorobą. Niektórzy twierdzą, że lekarze dopisują covid, ze względu na dopłaty. Czy to prawda i czy lekarze otrzymują środki za wypisanie koronawirusa, jako przyczyny śmierci na karcie zgonu?
Teraz mnie zaskoczyłeś! Nie, nie mieliśmy żadnej odgórnej informacji, żadnego rozporządzenia czy wytycznych, z których wynikałoby, że dopisanie do rozpoznania w karcie zgonu diagnozy „Covid-19” będzie gratyfikowane. Ale tak na zdrowy rozum: a niby czemu miałoby to służyć? No bo ja jestem pragmatykiem. Rozumiem zatem, że dodatkowe pieniądze przysługują za dodatkową pracę albo za dodatkowe zagrożenia. Ale za „wzbogacanie” karty zgonu? Jeśli odrzucimy teorię czysto spiskową, to przecież to nie ma sensu. Szczególnie w czasach, gdy z pieniędzmi jest coraz większy problem. A do końca tych potężnych wydatków raczej bardzo jeszcze daleko…

Dziękuje za rozmowę

Maciej R. Hoffmann, lekarz rodzinny

Lekarz Maciej R. Hoffmann: Koronasceptycyzm jest podświadomą...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krotoszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto